Niedawno zakończyłam swoją największą (do tej pory) przygodę, także kulinarną ;-). Po 3 tygodniach zwiedzania i tysiącach przejechanych shinkansenami kilometrów, wróciłam do Polski. Pełna nowych doświadczeń, niezapomnianych wspomnień, a także miłości do tego cudownego kraju. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć Japonię, nie wahajcie się ani przez chwilę! To niezwykle ciekawy kraj, przyjaźni i pomocni ludzie, wspaniała kultura i przepyszne jedzenie! :-). My wracając, już planowaliśmy polowanie na tanie bilety lotnicze do Kioto.
Dzisiejszy wpis będzie inny i (zdecydowanie) dłuższy niż normalnie. Japońskie jedzenie na tyle mnie zaskoczyło (na tyle pozytywnie!) i zafascynowało, że postanowiłam Wam je tutaj opisać i pokazać. Będzie mnóstwo zdjęć i trochę adresów miejsc, które zdecydowanie polecam. Przywiozłam ze sobą dużo ciekawych składników, więc w przyszłości pojawią się też i przepisy. Póki co zapraszam w moją kulinarną podróż po wyspie Honsiu.
O japońskiej kuchni ogólnie
Zawsze marzyłam o podróży do Japonii, byłam zafascynowana tą kulturą, którą poznawałam przy pomocy książek i filmów. Ale kiedy kupiliśmy już bilety, przyznaję, że zaczęłam się bać, że zwyczajnie umrę tam z głodu. Nie byłam fanką wodorostów, owoców morza, tofu, a sushi tykałam tylko w ostateczności. Mimo to nastawiłam się pozytywnie i doszłam do wniosku, że w razie czego będę się żywić lodami z matchy i kit katami. Już po kilku dniach odkryłam, jak bardzo się myliłam! Japońska kuchnia jest naprawdę wyśmienita i dużo bardziej różnorodna niż myślałam. Pokochałam ramen (szczególnie z krewetkami w tempurze), przekonałam się do sushi, a słodycze z fasolą adzuki pożerałam kilogramami. I w pełni zgadzam się ze stwierdzeniem, że ciężko jest w Japonii trafić do kiepskiej knajpy. Nawet jeśli wchodziliśmy gdzieś zupełnie przypadkiem, to i tak jedzenie było wyśmienite.
A jak Adzuki
Jak wspomniałam wyżej – to moje największe odkrycie kulinarne tego wyjazdu. Nie spodziewałam się, że z czerwonej fasoli można wyczarować tak wiele słodkości: lody, dżemy, wszelkiego rodzaju ciasta i ciastka. Zwykle jadaliśmy ją albo jako dodatek do lodów matcha albo jako nadzienie w ciastkach taiyaki. Chociaż napróbowaliśmy się jej w wielu, wielu innych produktach.
Fasola adzuki, zwana inaczej czerwoną soją, to jeden z gatunków bobowatych. Jej nasiona są mniejsze niż te naszej rodzimej fasoli, a uprawia się ją nie tylko dla nasion, ale i dla kiełków (częsty składnik okonomiyaków). Ma dużo cennych składników (przede wszystkim białka – co sprawia, że pochłaniając fasolowe ciastka miałam mniejsze wyrzuty sumienia; ale też wapnia, magnezu, żelaza i witamin z gr. B). Uprawiana jest głównie na Dalekim Wschodzie (Chiny, Japonia, Korea), ale na szczęście u nas też jest łatwo dostępna, więc jakieś fasolowe desery na pewno niedługo stworzę :-).
B jak Bonito
Katsuobushi – czyli suszone płatki tuńczyka bonito to moje kolejne odkrycie kulinarne. To chyba najbardziej typowy nośnik naszego piątego smaku – umami. Proces produkcji takich płatków jest dość długi i skomplikowany: obejmuje gotowanie, wędzenie i suszenie na słońcu. Na końcu tuńczyk jest bardzo lekki i twardy jak kawałek drewna – wówczas ściera się go na delikatne, prześwitujące płatki.
Do czego się takich płatków używa? Przede wszystkim do ugotowania dashi – czyli japońskiego bulionu, ale także do posypania (moich ukochanych) okonomiyaków (o których niżej) czy takoyaków (kulki z ośmiornicy). Płatki bardzo ciekawie zachowują się na wierzchu takiego dania – falują pod wpływem gorąca.
Dwie paczki takich płatków bonito przywiozłam ze sobą z Japonii i już nie mogę się doczekać, kiedy otworzę pierwszą z nich!
G jak Gyoza
Czyli typowe japońskie pierożki :-). Farsz składa się zwykle z wieprzowiny, kapusty i sporej ilości przypraw. Smakują… jak pierogi, tyle że mają inny kształt niż nasze rodzime. Spróbować zdecydowanie warto, zwłaszcza w miejscu, do którego my trafiliśmy.
1. Harajuku Gyoza-Ro
Podobno podają tam najlepsze gyoza w Tokio. Nam faktycznie smakowały. Menu jest bardzo krótkie – tylko gyoza w wersji gotowanej lub obsmażanej (zdecydowanie polecam drugą wersję) + dodatki (zupa, ryż, ogórki w sosie sezamowym). Miejsce nieduże, ale plus za to, że siedzi się przy dużym barze, gdzie cały czas widać, jak przyrządzane są pierożki. A dodatkowy za bardzo niską cenę ;-). (Wybaczcie za kiepskie zdjęcie – czasem jedynym aparatem był telefon…)
K jak Kit Kat
Multum smaków kit katów było chyba moim największym słodyczowym oczekiwaniem i jednocześnie… lekkim rozczarowaniem. Po pierwsze dlatego, że te przeróżne smaki (a podobno jest ich nawet 200) bardzo ciężko jest znaleźć. Przez pierwsze dni biegałam po wszelkich sklepach w Tokio i jedyne, na co się natknęłam, to zielona herbata, cytrusy i gorzka czekolada. Już naprawdę zwątpiłam, czy te słynne smaki, jak np. wasabi, naprawdę istnieją. Moja wiara wróciła, gdy trafiłam do sklepu w podziemiach Tokio Station – tam pojawiło się już wasabi, sake czy strawberry cheescake. Przez cały nasz wyjazd udało nam się kupić kilka ciekawych smaków – jak na zdjęciu – ale tak naprawdę zagadkę rozwiązaliśmy dopiero na sam koniec wycieczki…. na lotnisku! To tam jest największe zagłębie smaków, których nie można dostać nigdzie indziej np. winogrona, melon hokkaido, fasola adzuki, matcha z kwiatem wiśni czy jabłko shinshu. Stąd mała rada dla wyjeżdżających: smaki jak zielona herbata, maliny, żurawina z migdałem – kupujcie w sklepach, gdzie jest ich sporo. Na całą resztę polujcie w sklepach bezcłowych – my niestety kupiliśmy przed przejściem przez bramki, bo nie spodziewaliśmy się, że dalej także będą. Ale niestety były – nie opodatkowane – inaczej niż nasz zakup ;].
Smaki smakami, ale… tu pojawia się moje drugie rozczarowanie – szczerze mówiąc tych smaków jakoś bardzo nie czuć. Poszczególne kit katy różnią się kolorami, zapachem – to fakt, ale te smaki są naprawdę baaardzo delikatne. Jeśli chodzi o wasabi, którego byłam tak ciekawa, gdyby ktoś mi nie powiedział, to bym w ogóle nie wpadła na to, że batonik powinien smakować chrzanowo. Także spróbować warto, ale nie dajcie się zwariować ;-).
L jak Lody
Muszę to przyznać – jestem uzależniona od lodów. Uwielbiam próbować nowe, ciekawe smaki. A zwykle są to lody gałkowe. W Japonii nie dość, że występują praktycznie tylko lody włoskie, to jeszcze w niespotykanych u nas smakach! I mimo, że taka przyjemność kosztowała całkiem sporo (1 włoski lód to ok. 10 – 12 zł), to i tak nie byliśmy w stanie sobie ich odmówić.
Lody o smaku matchy były praktycznie wszędzie! I były naprawdę pyszne :-). Nie za słodkie, o lekkim herbacianym posmaku. W deserach bardzo często z fasolą adzuki – nasze ulubione! Ale ja musiałam oczywiście spróbować każdego „innego” smaku, takiego jak: batat, sake, czarny sezam (pycha!) czy kasztan.
1. Zaku Zaku – Harajuku, Tokio
Harajuku to królestwo deserów – na każdym kroku możecie kupić coś słodkiego. Ale tę cukiernię, do której stoi sporawa kolejka, zdecydowanie Wam polecam. Lody są przepyszne! Podobnie migdałowe croccanty z kremem budyniowym.
2. Matsubara Dori, Kioto
To nazwa uliczki ze sklepami pamiątkowymi prowadzącej do świątyni Kiyomizu-dera. Niestety nie wiem, jak nazywała się kawiarnia… Ale była mniej więcej po środku, trzeba było wejść do niej między sklepikami przez wąski korytarz z natryskami, a przed wejściem można zobaczyć menu z takimi deserami, jak ten obok – lody matcha i lody z fasoli – pycha! I to tylko za 500 jenów – zdecydowanie polecam!
M jak Matcha
Czyli japońska, sproszkowana zielona herbata. Wbrew pozorom pita jest tam raczej rzadko… używa się jej głównie do ceremonii picia herbaty, a także (u nas znana głównie z tego) jako dodatek do ciast, lodów czy makaronu soba. Zieloną herbatę zdarzało nam się pić podczas degustacji czy w restauracjach. Czy była to matcha? Nie wiem ;]. Ale pochłonęłam na pewno masę lodów czy ciastek z dodatkiem matchy i zakochałam się w tym smaku :-). I mimo że nigdy wcześniej nie piekłam żadnych ciast z jej dodatkiem, to postanowiłam to zmienić po powrocie i dlatego przywiozłam ze sobą paczuszkę sproszkowanej matchy. Swoją drogą, przy tak dużej różnorodności zielonych herbat, gdzie każda paczka podpisana jest tylko w kanji, taki zakup był małym wyzwaniem. Sporą wskazówką była cena – matcha to najdroższa zielona herbata… ;-).
A co do herbat ogółem, to bardzo spodobała nam się możliwość kupna zimnej herbaty w butelce – bez cukru, bez dodatków. Jest ich po prostu całe mnóstwo, dostać je można w każdym sklepie czy automacie – dobra alternatywa dla wody, a jeszcze lepsza dla słodkich napojów.
O jak Okonomiyaki
To zdecydowanie moje ulubione japońskie danie! Nazywane tamtejszym fast foodem, jednak według mnie, nie jest to danie ani nadzwyczaj szybkie w przygotowaniu, ani niezdrowe. Jest za to pyszne, bardzo sycące i spokojnie może się nim najeść każdy, kto nie jest fanem wszechobecnych tam ryb, wodorostów czy owoców morza.
Okonomiyaki znaczy po prostu „smaż, co lubisz” i nazwa ta w pełni oddaje charakter tego dania. To rodzaj omleta, który występuje w 2 najpopularniejszych wersjach: Osaka i Hiroshima, ale zgodnie z nazwą – można je spotkać w setkach różnych wariacji. W stylu z Osaki wszystkie składniki miesza się ze sobą (ciasto naleśnikowe, kapusta, inne dodatki), natomiast w tym z Hiroshimy poszczególnie składniki układa się warstwowo. Poza tym taki placek zawiera jeszcze makaron soba. Ta 2 wersja jest nie dość że bardziej sycąca, to jeszcze bardziej efektowna, ale zdecydowanie trudniejsza w wykonaniu (zwłaszcza w domu 😉 ). Okonomiyaki smaży się na specjalnej gorącej płycie Teppanyaki – zwykle na oczach klienta, co robi niesamowite wrażenie. Dodatki do takiego placka mogą być przeróżne – często są to owoce morza, różne rodzaje mięsa czy warzyw.
Okonomiyaki podaje się na koniec z dodatkiem specjalnego sosu (musiałam go przywieźć z Japonii!) i majonezu. Ponadto, posypuje się to wspomnianymi wcześniej płatkami bonito. Przy pomocy specjalnej łopatki kroi się go na kawałki i zajada pałeczkami. Jeśli chcecie zobaczyć, jak wygląda proces smażenia takiego placka, to nakręciliśmy filmik w restauracji w Narze:
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=7RytlWljmzM&w=560&h=315]
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=_RPVlQNOZu4&w=560&h=315]
A tutaj mam dla Was kilka miejsc do polecenia:
1. Mr Young Man, Kioto
Mała i naprawdę tania knajpka w Gionie. Serwują głównie okonomiyaki w stylu Osaka + yakisoba (smażony makaron soba z różnymi dodatkami). Tam co prawda smażyć nie będą na Waszych oczach, ale dla tego smaku i ceny i tak warto ;-).
2. Okaru, Nara
Ten obiad to było po prostu przedstawienie! Kiedy weszliśmy to tego miejsca, okazało się, że każdy stolik składa się w głównej mierze z gorącej płyty, na której na naszych oczach będą smażone okonomiyaki. Podają tam głównie placki w stylu Osaka, ale jest i 1 (którego ja nie mogłam sobie odmówić) w stylu Hiroshima. Obsługa przynosi do stolika wszystkie potrzebne składniki i przygotowuje tam placki ;-). Dodatkowym sosem i katsuobushi możecie częstować się do woli.
3. Okonomi-mura, Hiroshima
O tym miejscu przeczytacie chyba w każdym przewodniku, wybierając się do Hiroshimy. I zdecydowanie trzeba je odwiedzić! To 3-piętrowy budynek, w którym jest bodajże 26 knajpek serwujących okonomiyaki . W każdej jest 1 blat z wielką płytą grzewczą, wokół której siedzą goście. Znowu – możecie oglądać cały proces przygotowywania Waszego dania.
R jak Ramen
Można go w zasadzie nazwać japońskim rosołem, ale… oprócz makaronu (którym jest albo gryczana soba, albo pszenny udon) dodatków może być tam całe mnóstwo: tofu, wodorosty, kawałki wieprzowiny, owoce morza, tempura, ugotowane na twardo jajko, grzybki mun i pewnie wiele innych.
Ramen może być przyrządzany zarówno na wywarze mięsnym, jak i rybnym. Ja zdecydowanie wolałam ten mięsny ;-). Nie ma jednego sformalizowanego przepisu na ramen – każdy kucharz przygotowuje go według własnej receptury, a dodatkowo istnieje wiele odmian tej zupy. My jedliśmy ją na wiele sposobów, m.in. miso-ramen, który pochodzi z Hokkaido, a doprawiony jest silnie pastą miso (produkowaną ze sfermentowanej soi).
Ze wszystkich ramenów mi najbardziej smakowała wersja podawana z tempurą z krewetek, a najlepszy zjadłam na Owakudani Station (punkt obserwacyjny, skąd bardzo dobrze widać Fudżi) – to ten na zdjęciu powyżej.
Ramen, jak każdą inną potrawę, także należy jeść pałeczkami – wyjadając wszystkie składniki „stałe”, a następnie wypijając bulion prosto z miski (siorbanie jest w pełni dozwolone) ;-). Co ciekawe (i niezgodne z nazwą), to właśnie na podstawie ramenu stworzono pierwsze zupy błyskawiczne (tzw. zupki chińskie).
S jak Soba
W Japonii obok ryżu (którego jest baaaardzo dużo), króluje makaron: udon i soba. Udon jest zwykłym makaronem pszennym, ale zdecydowanie grubszym niż spaghetti. Soba natomiast to cienki makaron gryczany. Zwykle brązowy, ale w zależności od dodatków (np. mąka pszenna, zielona herbata) może mieć inną barwę.
Może być podawany zarówno na zimno (zwykle z wodorostami i sosem sojowym), jak i na ciepło. W drugim przypadku wybór dań jest o wiele większy. Ciepłą sobę możemy znaleźć w ramenie, okonomiyakach, z warzywami i mięsem w yakisoba. Makaron sam w sobie jest naprawdę pyszny – pod warunkiem, że nie jecie go co drugi dzień (albo i częściej) przez 3 tygodnie ;]. A w tej kuchni naprawdę ciężko jest dostać coś bez ryżu i makaronu.
S jak Sushi
Wielu osobom, z którymi rozmawiałam przed wyjazdem, kuchnia japońska kojarzy się głównie (jeśli nie tylko) z sushi. Jednak będąc w tym kraju, dochodzi się do wniosku, że to wcale nie jest ich najpopularniejsza potrawa. Dużo łatwiej jest zjeść w knajpie ramen, tempurę czy różnie przyrządzoną sobę. Za to praktycznie w każdym sklepie spożywczym spokojnie możemy dostać świeże, dobre i tanie sushi ;-).
I tu pojawia się kolejne wyjaśnienie – w Japonii nikt nie zawija kawałka surowej ryby w ryż, a następnie w wodorosty. Tam robi się to np. z tofu, warzywami, a nawet z usmażonym mięsem – tak przyrządzone sushi można dostać naprawdę ze wszystkim, tylko nie z rybą. Mi, jako średniemu amatorowi sushi przed tym wyjazdem, taka warzywna wersja bardzo odpowiadała ;-). Natomiast jeśli już chcemy dostać surową rybę, to musimy zamówić Nigiri – uformowany, owalny kawałek ryżu z odrobiną wasabi, na wierzchu którego znajduje plaster/kawałek ryby.
Jeśli chodzi o mnie, to przed tym wyjazdem sushi jadłam tylko 1 raz i… nie powaliło mnie. A widoczny, niezawinięty, spory kawałek surowej ryby (co widzicie na zdjęciach) trochę mnie przerażał. Kiedy się jednak przełamałam, żeby go spróbować, byłam mile zaskoczona. I nie wynikało to z tego, że tak bardzo było to smaczne, a bardziej z tego, że ryby (ani węchowo, ani smakowo) w ogóle nie było czuć. Natomiast smak dodanego wasabi zabijał już dosłownie wszystko. I po tej jednej próbie sushi zaczęłam jeść przez ostatni 3 dni codziennie ;].
1. Kunihachi, Ito
To tam sushi spróbowałam po raz pierwszy ;-). Świetna restauracja, gdzie jeść można na matach tatami. Menu jest niezwykle bogate (podają nawet sushi z koniny – nie próbowaliśmy), a jedzenie przepyszne. Zamawialiśmy tam całe zestawy złożone z sałatki, zupy, grillowanej ryby, ryżu, tempury i sushi. Do tego przepyszne Umeshu – dla mnie połączenie idealne!
2. Hamazushi, Ito
To japońska sieciówka, do której my akurat trafiliśmy na półwyspie Izu, ale możecie ją spotkać w wielu innych regionach. To typowa taśmowa „suszarnia”, gdzie obowiązuje system talerzykowy. Talerzyki w różnych kolorach (każdy kolor oznacza odpowiednią cenę) jeżdżą między klientami na taśmie. Na specjalnym ekranie zamawiamy to, co nas interesuje, a takie zamówienie przyjeżdża następnie do naszego stolika. Gdy kończymy jeść, przychodzi Pani i liczy talerzyki – na tej podstawie wystawia nam rachunek ;-).
Super jest to, że w takim miejscu można zjeść nie tylko surową rybę, ale też rybę grillowaną, krewetki w tempurze, a nawet mięso. Do tego zamówić można różne zupy, sałatki czy desery. Wszelki sosy, marynowany imbir i zielona herbata są za darmo i bez ograniczeń. Taki posiłek to naprawdę super przygoda, a do tego można smacznie i tanio zjeść ;-).
T jak Taiyaki
Moje ukochane ciastka z fasolą! Oryginalne mają kształt ryby i takie najczęściej spotykaliśmy, choć w Shibuyi zdarzyło nam się ich spróbować w kształcie psa Hachiko. Ciasto jak na gofry lub naleśniki wlewa się w dwie foremki w kształcie ryby, nadzienie kładzie na jedną z nich (zwykle jest to adzuki lub krem z batatów, ale spotkaliśmy też czekoladę, budyń waniliowy i inne) i foremki nakłada na siebie. Potem taką rybkę piecze się obustronnie aż ciasto stanie się złociste.
Taiyaki najlepiej smakują, gdy są jeszcze gorące, prosto z formy. Czytałam o nich już przed wyjazdem i od pierwszego dnia w Tokio starałam się je znaleźć. Udało mi się to dopiero pod świątynią Senso-ji i od razu się w nich zakochałam! Wbrew pozorom nie pojawiały się zbyt często, jadłam je jeszcze raz w Kioto, no i najlepsze spotkało mnie pod koniec wyjazdu. Trzy ostatnie dni spędzaliśmy w tradycyjnym ryokanie w Ito (półwysep Izu). Miasteczko było cudowne, ale niewielkie. Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak szczęśliwa byłam, gdy odkryłam sklepik z taiyakami dosłownie 50 m od naszego ryokanu! Codziennie po śniadaniu chodziliśmy tam na rybkę z fasolą adzuki. I to były najlepsze taiyaki, jakie jadłam w Japonii.
T jak Tempura
W tym daniu się zwyczajnie zakochałam! I będzie mi go baaardzo brakować w Polsce. A i dzięki niemu pokochałam krewetki… Ale tempura to nie tylko krewetki! Jest to sposób smażenia ryb, owoców morza, różnorodnych warzyw, grzybów – są one panierowane, a następnie krótko smażone w głębokim tłuszczu. Cała sztuka polega na tym, żeby później tak usmażony kawałek dobrze odsączyć z tłuszczu na papierowych serwetkach.
Tempurę podaje się zwykle z sosem sojowym lub zanurzoną w ramenie (to zwykle są krewetki). Uwielbiam ją w obu wersjach i chyba przez 3 tygodnie nie trafiłam ani razu na niesmaczną tempurę – a jadłam jej naprawdę sporo.
U jak Umeshu
Tu chyba bardziej powinno się pojawić S jak Sake, ale cóż… sake tak na dobrą sprawę piliśmy tylko raz i nie powaliło nas. Wiedzieliśmy, że musimy go spróbować, będąc w Japonii, ale nie obiecywaliśmy sobie za wiele. I bardzo dobrze – jeśli coś ma tyle % co wino, a smakuje jak wódka, to raczej nie mogliśmy się w tym zakochać ;].
Za to Umeshu, czyli japońskie wino śliwkowe, było po prostu przepyszne. W zasadzie nie jest to wino, a owocowa nalewka, ponieważ nie powstaje z fermentacji śliwek Ume, a z ich maceracji. Zawiera zwykle ok. 10-15% alkoholu i występuje w wielu różnych smakach np. winogrona, jabłko, cytrusy, borówka, zielona herbata itd. Podawane jest zwykle z lodem, ale można wykorzystywać je także do drinków, czy (w okresie zimowym) podawać na ciepło.
Pech chciał, że Umeshu odkryłam dopiero pod koniec naszego wyjazdu na półwyspie Izu. Stąd tylko przez 3 wieczory mogłam się cieszyć jego smakiem… Jeśli wybieracie się do Japonii, nie popełnijcie mojego błędu ;-).
Jak możecie się domyślić, to dość skrócona wersja mojej kulinarnej, japońskiej podróży. Ale wydaje mi się, że zawarłam tu wszystko, co najważniejsze. Ekspertem w tej kuchni zdecydowanie nie jestem i pewnie nigdy nie będę… Ale naprawdę ją pokochałam i wierzę, że choć część tych dań uda mi się samej przygotować. Śledźcie mojego bloga, a sami się o tym przekonacie :-).